czwartek, 15 sierpnia 2013

Matis.

Dostałam go na ósme urodziny i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Mała, czarna kulka, która biegała ze mną od pokoju do pokoju, ciesząc przy tym mordkę i poszczekując za każdym razem, gdy skakaliśmy na łóżko. Mała, czarna kulka, która na pierwszym spacerze pociągnęła mnie na smyczy tak, że pozdzierałam kolana. Mała, czarna kulka, która powoli umiera. Matis jest moim psem, który jest ze mną od 11 lat. Zawsze szczekał, jak ktoś zadzwonił na dzwonek do drzwi, biegał, cieszył się, bawił się z kotem i razem ze mną skakał po łóżkach, ścigał się, pilnował mnie nocami na spacerach z koleżanką. 
Zaczęłam to pisać jakiś tydzień temu. W poniedziałek go uśpiliśmy, ostatnie parę dni trzymał się tylko dzięki lekom, nie jadł, ciągle spał, w poniedziałek już nawet nie chodził lub potykał się o własne łapy. Nie potrafię się pogodzić z tym, że już go nie ma. Źle jest, gdy łapię siebie na tym, że moja myśl wiąże się z nim, że tu leży, że trzeba z nim wyjść, że idzie po schodach lub zaraz wejdzie do pokoju i na mnie spojrzy. Ale zdecydowanie najgorzej jest, gdy wracam do domu, bo wiem, że on już nie czeka i nigdy nie będzie. Nie będzie szczekania, merdania ogonem czy tej radości na mój widok, choć wyszłam tylko wyrzucić śmieci. Każde wspomnienie o nim powoduje potok łez, a nie da się o nim nie myśleć, był częścią mojego życia, codziennością, zawsze był. Czy miałam zły dzień, gdy wszystko było nie tak, mała, czarna mordka zawsze była uśmiechnięta i radosna. I takim chcę go zapamiętać, nie takim jakim był przez ten ostatni tydzień, bo Matis po prostu gasł w oczach. Skończyło się szczekanie, bieganie, czy nawet unoszenie łba na czyjś widok. To boli, cholernie boli stracić część siebie, bo był członkiem mojej rodziny i brakuje mi nawet zabierania mojej kołdry i tych pomruków niezadowolenia, gdy jednak walczyłam o swoje, a tak tego nie znosiłam. Ciężko jest żyć bez niego, mieszkać w domu, który jest nim wypełniony. Gdzie nie spojrzę tam widzę go. Wydreptał tu podłogi, wyleżał dywany, wyskakał łóżka, a po schodach zbiegał w rekordowym tempie, gdy tylko zobaczył smycz. Nie będzie kolejnego psa, bo żaden nie jest w stanie go zastąpić. Mimo mojego wszelkiego narzekania - był najlepszym prezentem urodzinowym, zapewniliśmy mu najlepsze psie życie. Niedzielne wylegiwanie się w łóżku z rodzicami, psem i dwoma kotami? Obowiązkowo! Hop siup. Wierzę, że jest Ci tam lepiej i jesteś uśmiechnięty. To był zdecydowanie wyjątkowy pies, ponoć czas leczy rany. Nic, nigdy, nie bolało mnie tak bardzo.

Wszystkiego najlepszego Ola! 














2 komentarze:

  1. Jejku, czytam to i mam łzy w oczach...
    Wiem, co czujesz, bo przeżywałam to samo, kiedy odszedł Ares. Należał do mojego wujka, ale większość czasu spędzał u babci, gdzie i ja niemal mieszkałam. Był wielkim, grubym dobermanem. Traktowałam go jak przyjaciela, towarzysza zabaw, pełnoprawnego członka rodziny. Chodziliśmy na długie spacery, biegaliśmy po parku, rzucałam mu piłkę, patyki, bawiłam się z nim w weterynarza, głaskałam, a on znosił to wszystko nad wyraz cierpliwie... Nie mogłam pogodzić się, gdy już go zabrakło. Miał 10 lat. Ja - 11.
    Dziś mam 6-letniego już Muldera, sznaucera miniaturkę. Mimo że tak często nie chce mi się go wyprowadzać, nie wyobrażam sobie domu bez niego...
    Cholera, znowu się wzruszyłam.
    Choć to banalne - czas leczy rany. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń